piątek, 22 listopada 2013

Liebster Blog Award!

Od czego by tu zacząć....?;) Najlepiej od tego, że chciałabym serdecznie podziękować Alicee10 za nominację. To naprawdę dużo dla mnie znaczy.:) Cieszę się, że komuś podoba się to, co robię i mam nadzieję, że będę pisać coraz lepiej, żeby Was bardziej zaciekawić i wciągnąć w mój wyimaginowany świat Aniołów:) Myślę, że Ci, którzy czytają tego bloga od początku lub od x czasu muszą mieć do mnie dużo cierpliwości, bo rozdziały dodaję raz na 100 lat. Tak, czy siak dziękuję WSZYSTKIM bez wyjątku:)

Pytania do mnie:
1. Jaki jest Twój ulubiony zespół/piosenkarz/piosenkarka?
2. Jaki jest Twój ulubiony pisarz/pisarka?
3. Skąd u Ciebie pomysł na bloga?
4. Co lubisz najbardziej robić?
5. Jakie kwiaty najbardziej Ci się podobają?
6. Jak nazwałbyś/abyś tygrysa?
7. Jaki kolor najbardziej Ci się podoba?
8. Gdzie chciałbyś/abyś wyjechać?

Odpowiedzi:
1. Linkin Park
2. Nie mam ulubionego;)
3. W sumie to od zawsze "kręciły" mnie takie klimaty. Anioły, legendy, mroczne historie i samo jakoś wpadło:) Trochę czytałam na ten temat, żeby jakoś wpleść to w moje opowiadanie. Imiona Aniołów, Archaniołów są prawdziwe, żadnych nie wymyślam. Chyba, że zwykli ziemscy bohaterowie, typu Łukasz, Wanda. Zanim zacznę pisać, dużo o tym myślę. Staram się zrobić na kartce ogólny opis i "plan wydarzeń". Już mam przygotowane w głowie nawet zakończenie;)
4. Słuchać muzyki, rysować, pisać.
5. Róże (tak, wiem, oryginalnie)
6. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale myślę, że Izzy.
7. Niebieski
8. Do Stanów.

Nominowani przeze mnie:

Pytania do Was:
1. Skąd czerpiesz inspiracje do pisania?
2. Miałaś/miałeś inne blogi? Jeśli tak, to czego dotyczyły?
3. Kim chciałabyś/chciałbyś zostać w przyszłości?
4. Dlaczego prowadzisz bloga?
5. Masz prawdziwego przyjaciela?
6. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka?
7. Co Cię najbardziej denerwuje?
8. Co w sobie lubisz najbardziej?
9. Uprawiasz jakiś sport? Jeśli tak, to jaki?
10. Czego nie lubisz w ludziach?
11. Czego się boisz najbardziej?

___________________________________*
To by było na tyle. Jeszcze raz wielkie dzięki i pragnę Was poinformować, że nowy rozdział pojawi się na 65% w ten weekend:) Jeśli wena mnie nie opuści.
Do zobaczyska!

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 6:"Miłość to tylko cierpienie"

Mijały dni, a Eliza nie dawała po sobie żadnego znaku życia. Gabriel dzwonił do niej wiele razy, ale wciąż włączała się sekretarka, zawiadamiająca o tym, że telefon jest poza zasięgiem i zadzwonić później. W końcu jedyną rzeczą przypominającą o tym, że dwa tygodnie temu spotkał wspaniałą kobietę o płonących włosach, była Mała. Cała reszta wydawała się tylko krótkim snem, z którego zaraz się wybudzi i okaże się, że ktoś taki jak Eliza nigdy nie istniał. Ale nie tylko to było najgorsze...
Przez te wszystkie dni z Gabrielem było coraz gorzej. Widział rzeczy, które nie istniały, a przynajmniej tak uważał. Słyszał strzępki rozmów, głosy, dziwne dźwięki, których nie potrafił racjonalnie wyjaśnić. W nocy budziły go koszmary, przedstawiające straszne wizje i obrazy. Zrywał się cały mokry i rozgrzany, mamrocząc coś, czego nie rozumiał i później, jak się okazało, nie pamiętał. Był to jeden z najdziwniejszych okresów w jego życiu.
-Przysięgam, że się wykończę. -Skarżył się Łukaszowi przez telefon. -Wariuję, rozumiesz? Nie wiem co się ze mną dzieje. Jeszcze, żeby tego było mało, ostatnio dostałem jakiejś wysypki. Swędzi mnie całe ciało, a nie wspomnę już o plecach, gdzie..
-Ok, ok, rozumiem. -Przerwał mu przyjaciel. -Hmm, jutro z Wandzią skoczymy do apteki i postaramy się coś ci kupić.
-Nie! -Zaprotestował nagle. -Nie przyjeżdżajcie. Co jeśli to jest zaraźliwe? Wykuruję się w domu. Wziąłem urlop na dwa tygodnie i powinno mi przejść.
-No dobrze, ale jeśli będzie się coś działo, dzwoń.
-No pewnie. -Wydyszał do słuchawki i się rozłączył.
Wstał z fotela i poczuł kujący ból wzdłuż kręgosłupa. Złapał się obok stojącej ławki i lekko pochylił.
-Co jest, do cholery! Starzeję się? -Spojrzał na rottweilera, który leżał w kącie, obserwując go smutnym wzrokiem. -Widzę, że mój stan się udziela i tobie.
Mężczyzna powlókł się do łóżka i prawie natychmiast zasnął.
"...Gabriel, Gabriel...
...Nie zostawiaj mnie, proszę, błagam!....
...To tylko chwilowa procedura. Wszystko będzie w porządku...
...Mamo, boję się. Przeczytaj mi bajkę na dobranoc...
...Mam już dość! Myślicie, że ile razy będę tu sprzątać?!...
...Kocham cię. Zawsze będę...
...Ona jest żałosna. Czy nie widzi jak bardzo się ośmiesza?..."
Po raz kolejny obudził się w środku nocy. Po raz kolejny jego koszula jest przesiąknięta potem. Po raz kolejny słyszał te głosy.
Ciężko dysząc, usiadł i pochylił się, chowając twarz w dłoniach. Włosy przykleiły mu się do czoła i prawie właziły w oczy. Znów poczuł rwący ból w okolicach łopatek. Jęknął cicho i przełknął ślinę. Jego usta były suche i spierzchnięte. Sięgnął do nocnej szafki, mając nadzieję, że znajdzie tam szklankę wody. Zamiast tego zsunął się z łóżka i uderzył o podłogę. Jego ciało zaczęły przechodzić drgawki, czuł jak telepią mu się dłonie.
Dźwigną się ledwo co i chwiejnym krokiem wyszedł z pokoju, podpierając się ściany.
Za oknami błysnęło i nagle lunął deszcz. Ciemność na dworze rozświetlały tylko pioruny.
Gabriel spojrzał na zegarek, który wskazywał północ.
Podreptał do łazienki i na chybił trafił zapalił światło. Gdy podszedł do lustra, to, co zobaczył wystraszyło go nie na żarty. Był cały blady i mokry. Sińce pod oczami, zapadnięte policzki i źrenice rozszerzone tak, że ledwo było widać tęczówkę, nie wskazywały na nic dobrego. Znów poczuł swędzenie na plecach. Ledwo zdjął koszulę i rzucił ją w kąt. Odwrócił się do lustra, a jego oczom ukazały się rany w miejscach łopatek, z których ciekła śmierdząca ropa. Drżącymi rękoma dotknął opuchniętego miejsca. Pod wpływem jego nacisku z rany pociekło więcej ohydnego płynu. Skrzywił się.
Mężczyzna otworzył szafkę i wyjął z niej apteczkę. Nagle poczuł jak coś próbuje wydostać się z jego żołądka. Nachylił się nad zlewem i zwymiotował. Osunął się na ziemię i oparł o zimną wannę. Co chwilę przeszywały go dreszcze, a jego wzrok ciągle się pogarszał.
-Eliza.. -Wyszeptał ledwo dosłyszalnie.
Sam nie wiedział dlaczego teraz pomyślał o NIEJ. W pewnym sensie ukoiło to jego umysł i na chwilę zapomniał o tym, co właśnie dzieje się z jego ciałem.
Kaszląc, położył się na ziemi w pozycji embrionalnej. Wszystko go bolało, jakby właśnie ktoś obił go tłuczkiem. Za każdym ruchem było gorzej.
Nagle usłyszał dźwięk otwieranych parterowych drzwi. Nie miał sił, by się podnieść i to sprawdzić. Zamknął tylko oczy i czekał. Pot spływał po jego coraz bardziej opuchniętej i rozgrzanej twarzy. Przyłożył policzek do chłodnej posadzki, co na chwilę dało ukojenie.
Ktoś wszedł do łazienki.
-Gabriel! -Daleki głos wydawał się bardzo znajomy. -Gabriel!
Ktoś chwycił go za ręce i pomógł usiąść. Spróbował otworzyć sklejone oczy, ale po chwili je zamknął, gdyż wpadające do nich światło było zbyt jasne i bolesne. Czyjaś dłoń pogładziła delikatnie jego wilgotny policzek. Jęknął cicho.
-Eliza..? To ty?
***
-Michale, wiem, że tu jesteś. -Wysoki chudy mężczyzna stał na cmentarzu. Jego kruczoczarne włosy rozwiewał wiatr. Oczy lśniły jak węgle.
-Sariel.
Niski głos zabrzmiał gdzieś z tyłu.
Chudy mężczyzna zaśmiał się i odwrócił na pięcie.
-Cóż za brak entuzjazmu, Michale. -Spojrzał na dobrze zbudowanego mężczyznę. Jego niebieskie oczy były ponure i jednocześnie smutne. -Ave*.
-Czego tu szukasz, Sarielu? Czy u was na dole nie macie nic do roboty?
-Nie bądź śmieszny, Michale. -Wysoki mężczyzna przekrzywił głowę, wwiercając spojrzenie w twarz rozmówcy, jakby chciał zrobić w niej dziurę. Uśmiechnął się pusto. -Czasy się zmieniły, co?
-Do czego zmierzasz?
-Niełatwo jest znaleźć Ukrytych Aniołów.
Michał zrobił minę, wskazującą na to, że wie o czym mówi Sariel. Pokręcił jednak głową w zamyśleniu jakby się nie zgadzał.
-A czego się spodziewałeś? Że nagle przypomną sobie kim są i wyjdą z ukrycia?
-Oczywiście, że nie. -Odparł pogardliwie, wciąż się uśmiechając. -Dobrze ich ukryliście. Ilu ich zeszło na ziemię? Dziesięciu? Piętnastu?
Usta Michała lekko drgnęły, ale nie odezwał się ani słowem.
Twarz Sariela stała się surowa i nieprzenikniona.
-Rozumiem.. -Splótł ręce z tyłu. -Ale muszę ci się pochwalić.
-Nie interesują mnie twoje przechwały. -Rzucił ostrym tonem.
-Oh, ta na pewno cię zainteresuje.
Wiatr zawył mocniej, strącając z drzew liście.
-Wiemy gdzie znajduje się ośmiu Ukrytych.
Sariel ucichł na chwilę, by przyjrzeć się reakcji Michała. Ten jednak pozostał niewzruszony, więc ciągnął dalej.
-Dzisiaj zaczyna się pierwszy dzień ich przemiany. Myślisz, że wszyscy ją przeżyją?
Michał się nie odezwał, tylko wciąż wpatrywał w czarnowłosego mężczyznę.
-Coś jesteś dzisiaj milczący. Czyżbyś się martwił? Jak uważasz, twój przyjaciel przejdzie przemianę?
Trafił w czuły punkt. Policzek Michała drgnął, jego usta ścisnęły się w cienką linię.
-Ha, myślałeś, że nie wiemy, że zesłaliście również jednego archanioła?
-Myślę, że niewiele wiecie, oprócz tego co widzicie i słyszycie.
-My widzimy bardzo wiele, Michale. Pragnę ci przypomnieć, że kiedyś i my byliśmy Aniołami. Powiernikami Boga, jego sługami. -Zaakcentował ostatnie słowo.
-Wiem kim byliście i kim jesteście teraz, Sarielu i myślę, że niepotrzebna jest mi lekcja historii. Sądzę, że nasza rozmowa powinna się tu zakończyć.
-Jak to jest być prawą ręką Boga? -Sariel brnął dalej. -Jak to jest, kiedy ktoś kogo miłujesz nad wszystko, kocha kogoś słabszego, gorszego?
-Ludzie nie są gorsi, Sarielu.
-Ludzie są daleko od Boga. Nie widzą Go, nie słyszą, nie rozmawiają z Nim codziennie! A my tak. To znaczy WY tak. -Przerwał. -Jak Bóg może kochać kogoś, kto jest tak daleko od Niego? Jak LUDZIE mogą kochać kogoś, w kogo nie wierzą, że istnieje?
-Nie wszyscy są niewierzący. Masz ograniczone pojęcie miłości, drogi przyjacielu. -Zaczął tym razem Michał. -Miłość to nie tylko wzrok, dotyk, czy słuch. Czy przypomnieć ci Tomasza?
-Na Abbadona i wszystkich Upadłych! Byłem tam, Michale. Wszystko dobrze pamiętam..
-Być może. Miłość polega na czymś więcej, Sarielu, ale ty tego nie rozumiesz. Dlatego odszedłeś, dlatego sprzeciwiłeś się Bogu. Byłeś tak oślepiony rządzą wolności i zazdrosny, że nie widziałeś miłości jaką darzył cię Pan. Ty chciałeś więcej. Nie rozumiesz znaczenia słowa "kocham". Ty nie potrafisz kochać.
-Miłość to tylko cierpienie, Michale. Jeszcze się o tym przekonasz...

***

-Może lepiej sprawdźmy co u Gabriela? -Zaczęła Wanda, myjąc szafkę.
Łukasz, który siedział i czytał gazetę, podniósł wzrok na żonę i westchnął.
-Mówiłem ci już, że zadzwoni jeśli coś się będzie działo. Gab nie lubi nachalności.
-Skoro tak twierdzisz... -Odparła zamyślona. Uparcie szorowała jakąś plamkę na i tak już czystym blacie.
Zapadła cisza.
-Chociaż zadzwoń. -Znów spróbowała.
Mężczyzna wywrócił oczami i odłożył gazetę na stół, patrząc na Wandę najpierw z lekką irytacją, a później z rezygnacją. Ta kobieta nigdy nie odpuszcza, pomyślał.
-No dobrze. Ale jest już 22. Może spać.
Łukasz wstał od stołu, przeczesując swoje ciemne blond włosy. Poszedł do pokoju po telefon i po chwili wrócił. Wybrał numer przyjaciela i przyłożył słuchawkę do ucha.
-"Cześć, tu Gabriel. Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość.." -Rozłączył się.
-Sekretarka się włącza.
Zmarszczył brwi i spróbował jeszcze raz. To samo.
-Może coś się stało? -Wanda była wyraźnie zaniepokojona.
-Kochanie, mówiłem ci już...
-Wiem, co mówiłeś, wiem, ale mam złe przeczucie.
-Eh.. jutro do niego pojedziemy z samego rana, dobrze?
Objął żonę w pasie i spojrzał w jej zielone, zmartwione oczy. Kilka brązowych kosmyków opadało jej na twarz spod niedbałego koczka.
-No dobrze. -Odparła z rezygnacją.

***
-Gabriel, trzymaj się... 
Ktoś prowadził go przez mały lasek za jego działką. Czuł krople deszczu, spadające z nieba i spływające po nim. Ledwo szedł, przytrzymywany przez czyjeś wiotkie ramiona. Nagle potknął się o jakiś wystający kamień i runął na kolana w błoto. Zgiął się w pół i zwymiotował.
-Nie.. nie dam rady.. -Wydyszał.
-Proszę cię. Jesteśmy już niedaleko...
Dźwignął się powoli na nogi, czując jak ślizga się po mokrej ziemi. Pomimo chłodu jaki panował na dworze, od środka rozpalała go gorączka. Jakiś dziwny ogień. Kaszląc, zaczął iść.
-Jeszcze trochę. Dasz radę. -Usłyszał. 
Szli tak jeszcze z 15 minut, może więcej.. Znów upadł, ale tym razem nie mógł się podnieść.
-Gabriel!
Nagle usłyszał trzask, a potem przeszywający ból kręgosłupa, jakby ktoś łamał mu kości. Jego krzyk, stłumił tłukący deszcz. Wszystko zniknęło i był tylko rwący ból, jakiego nigdy wcześniej nie doznał. Którego nie da się opisać.
-Antoni! Chodź tu szybko, jego przemiana się zaczęła!
_________________________________*
*Ave- Witaj
A więc W KOŃCU dodałam szósty rozdział. Powinniście mnie wszyscy zabić. Przepraszam, bo nie ma odpowiedniego usprawiedliwienia na to, dlaczego tak długo to trwało. Po prostu nie miałam weny, czasu... Wątpię zresztą, czy ktoś to jeszcze czyta.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 5:"Tak nie powinno być"

 Kobieta tylko na niego spojrzała i przeniosła wzrok na psa., który leżał przy ścianie.
Gabriel również na niego spojrzał. Mała leżała i śledziła ich tylko swoim szklistym wzrokiem. Łeb miała położony na łapach i ciężko dychała. Mężczyzna podszedł do rottweilera i zobaczył na jego grzbiecie ranę. Co dziwniejsze, była w tym samym miejscu co rana Elizy, ale nawet nie poruszył tego tematu.
-Ugryzł cię jeden z wilków? –Spytał, przechodząc do łazienki.
-Nie… -Odpowiedziała cicho. Gdy wszedł do kuchni niósł niewielką apteczkę.
-Trzeba opatrzyć to paskudztwo. –Powiedział podchodząc do kobiety. –Tobie Mała też. –Dodał spoglądając po chwili na psa.
***
-Pobudka śpiąca królewno… -Rozległ się głos w korytarzu. Ktoś zamknął drzwi. Kroki skierowały się w stronę kuchni. –Gabriel ty… A co tu się działo??
Na progu stał nie kto inny, tylko Łukasz.
-C-co…? –Mężczyzna podniósł ciężko głowę ze stołu i spojrzał zaspanymi oczami na przyjaciela.
-No, no. Jak to co? –Mężczyzna zaśmiał się i podszedł bliżej. Rozejrzał się i cicho cmoknął. Z jednej strony stołu siedział wymordowany, brudny i rozczochrany Gabriel, a z drugiej Eliza z suniętą bluzką, odsłaniającą jej ramiona. Miała na lewym ramieniu opatrunek, który przesiąkł lekko krwią. Wyglądali jakby poprzedniego wieczora coś ich przejechało. –Tego to się po tobie nie spodziewałem, Gab.
-Co? –Powtórzył nieco przytomniej i spojrzał na drugą stronę stołu. Zobaczył rudą czuprynę, która również uniosła się lekko w górę.
-O matko… -Jęknęła cicho kobieta. –Myślałam, że zejdę już z tego świata…
Łukasz mimowolnie parsknął śmiechem i wtedy dopiero został zauważony przez kobietę.
-O Jezu! –Pisnęła i szybko naciągnęła bluzkę na ramiona. –My tu nic.. to znaczy… ja..
-Nie tłumacz się kochana. Wszystko rozumiem. –Łukasz oparł ręce na biodrach i usiadł obok nich. –Mieliście po prostu wczoraj ciężki wieczór… -Zaśmiał się znów po nosem.
-Łukasz, to nie tak jak myślisz… -Zaczął Gabriel. –Ale tak, mieliśmy wczoraj ciężki wieczór. -Spojrzał powoli na Elizę, która skarciła go wzrokiem. –Co nie wyjaśnia faktu, że wcale nie było tak jak myślisz. Yyy wcale tak nie było. –Zaczął tłumaczyć się mężczyzna.
-Ja.. będę już szła. I tak wystarczająco cię zajęłam. –Ugryzła się w język. Łukasz zakrył uśmieszek. –To znaczy, twojego czasu. –Wyjaśniła szybko.  –I gościnności.
Zdjęła płaszcz z krzesła i nałożyła go szybko.
-Nie, wcale nie! –Zaprotestował mężczyzna. –Możesz siedzieć, ile chcesz.
-Właśnie, właśnie… -Dodał złośliwie przyjaciel. –Musisz częściej WPADAĆ do Gaba. –Zaakcentował słowo „wpadać” i znów zachichotał.
Kobieta zrobiła zawstydzoną minę, ale mimo to uśmiechnęła się nieznacznie. Zapięła płaszcz i szybko wyszła na korytarz.
-Odwiozę cię, jeśli chcesz! –Krzyknął Gabriel i wstał.
-Nie trzeba. Poradzę sobie. –Powiedziała cicho i uśmiechnęła się delikatnie.
-Ale Gabriel naprawdę NALEGA. –Usłyszeli głos Łukasza i znów cichy, stłumiony śmiech.
-Możesz siedzieć cicho? –Skarcił go przyjaciel, wychylając się zza progu do kuchni.
-Dam sobie radę. –Odparła nieśmiało i szybko wyszła.
-Cześć… -Dodał cicho na pożegnanie, ale już nie usłyszała.
2 dni później…
W salonie rozległ się dźwięk telefonu. Mężczyzna podbiegł szybko i odebrał.
-Halo?
-Halo, halo, stara centralo. –Usłyszał znajomy głos.
-Ohh, Łukasz. Co jest tak ważnym powodem, żeby wyciągać mnie z łazienki?
-Mhmm… Jesteś nago?
-Łukasz!
Znów śmiech.
-No przecież żartuję, no. Nie jestem gejem. Mam żonę i dwójkę dzieci! –I usłyszał czyjś głos jeszcze dogadujący coś Łukaszowi. –Też cię kocham Wandziu!
-Heh… co chcesz?
-Twoje fotki spod prysznica. –Dodał poważnie i znów po chwili zaniósł się śmiechem. –Ała, Wanda! To tylko Gabriel! Wiem, że jestem dupkiem… -I tym razem zwrócił się do przyjaciela.- Oj, lepiej za dużo nie gadać przez komórkę, bo SZPIEDZY PODSŁUCHUJĄ. –Wypowiedział dwa ostatnie słowa bardzo głośno.
Gabriel zaśmiał się.
-Ale przechodząc do konkretów to… -Tu zamruczał głośno, pewnie, żeby Wanda usłyszała. –A tak serio… ała!! Yyy chcieliśmy cię zaprosić do nas w niedzielę… Ała! Na obiad… -Dokończył. –AŁAA!! Wanda, zabierz tą rękę, bo w końcu wydłubiesz mi oko, kobieto!!!
-Haha, dzięki, na pewno wpadnę. –Odparł Gabriel. I wtedy sobie coś przypomniał. Wczoraj dzwoniła do niego Eliza… -Ale… jest mały problem, bo…
-Jaki?
-Umówiłem się z Elizą… Ma przyjechać do mnie w niedzielę…
-Jeśli chcesz, to weź ją do nas. Pozna się z Wandzią… -Dodał ciszej.
-Ale nie chcę wam robić problemu.
-To żaden problem! –Usłyszał w słuchawce głos Wandy.
-Ok., dzięki. –Odpowiedział. Pogadali jeszcze chwilę i zaraz się rozłączyli.
Niedziela
-Hej, fajnie, że już jesteście! –Przywitali ich w progu Wanda z Łukaszem.
-Wiem! –Odparł ze śmiechem Gabriel, lekko pchając Elizę, by weszła do środka. Żona Łukasza natychmiast zobaczyła jej minę.
-Jestem Wanda. Chodź, rozgość się. I niczym się nie przejmuj. To dla nas sama przyjemność cię poznać! –Objęła ją jak starą, dobrą przyjaciółkę i zaprowadziła do salonu.
-Mi również miło. –Odpowiedziała nieco śmielej i uśmiechnęła się.
-Chodź, zostawmy ich samych, niech sobie pogadają, jak to chłopy…
-Wandzia! –Skarcił żonę Łukasz. Ta tylko pokazała mu język i zachichotała. –Nie zniechęcaj nowej koleżanki do nas.
Wanda wywróciła oczami i zaraz zniknęły z rudowłosą za drzwiami salonu.
Gabriel z Łukaszem poszli do kuchni. Niesamowite zapachy same wabiły i kusiły, by zajrzeć pod pokrywkę jakiegoś garnka.
-Co wy tu gotujecie? –Zaciągnął się Gabriel.
-To Wandzia. –Odparł Łukasz, wyciągając dwa kufle i wlewając do nich zimnego piwa, które wyjął niedawno z lodówki.
-A dzieciaki gdzie?
-Poszli po lekcje do kolegi, bo niebyło ich w piątek w szkole. –Wytłumaczył. –Zwykła grypa, szybko wyzdrowieli. Zaraz zresztą powinni być…
Do kuchni przyszły Eliza z Wandą, rozmawiając o jakichś tematach, które na pewno nie zaciekawiły by Gabriela, a co dopiero Łukasza. Usiadły obok nich przy stole.
-Macie tu bardzo pięknie! –Zachwyciła się Eliza, rozglądając się to w prawo to w lewo.
-Ahh, dziękujemy, dziękujemy. Wszystko to zaprojektował Gabriel. –Uśmiechnęła się Wanda.
-Gabriel? –Rudowłosa przeniosła z niedowierzaniem wzrok na mężczyznę.
-To nic takiego. –Wzruszył ramionami.
I w tym momencie drzwi otworzyły się z impetem.
-JESTEŚMY!!! –Oznajmili całemu światu Tomek i Adam. Zdjęli buty, które rzucili gdzieś w kąt i zawołali z przedpokoju. –Jest już Gabriel?
-Pan Gabriel! –Poprawił ich Łukasz.
-Wujek Gabriel! –Odkrzyknął ze śmiechem Gab.
Chłopcy wpadli do kuchni.
-Wujeeek! –Krzyknęli i oboje rzucili mu się na szyję.
-Cześć chłopaki! Jak tam…?
Eliza przyglądała się z uśmiechem całej scence. Chłopcy wprost go uwielbiali. Rozmawiał z nimi jak z dorosłymi, co pewnie im imponowało. Przez te całe 5 minut zdążyli obgadać już wyniki wczorajszego meczu, przypuszczenia kolejnego, co będą robić jutro, pojutrze i za tydzień, kto podpadł im na podwórku i jakie nowe zwierzątko znaleźli na łące.
-Woow, jaszczurka. –Odparł z podziwem mężczyzna. –Kiedyś, gdy byliśmy mali z Łukaszem, też łapaliśmy jaszczurki i żaby i wsadzaliśmy je później do słoików. Kiedyś wasz tata wziął taki słoiczek do szkoły i wypuścił jego zawartość na matematyce. Wrzaski i piski gwarantowane! A co dopiero mówić o prowadzeniu lekcji…
-Yyy Gabriel, Gabriel, myślę, że chłopcom wystarczy to co już powiedziałeś. –Powiedziała z uśmiechem Wanda. –Lećcie się już bawić do pokoju, albo najlepiej przepisać lekcje.
Chłopcy wydali pomruk niezadowolenia i poczłapali w stronę swoich pokoi.
-Im nie trzeba powtarzać dwa razy. –Dodał Łukasz. –Jeszcze oni tak zrobią i wezwanie do szkoły murowane.
-My tu gadu, gadu, a tu zupka stygnie! –Uśmiechnęła się Wanda i nalała każdemu cały talerz.
Reszta wieczoru minęła bardzo przyjemnie. Gospodarze poczęstowali Gabriela i Elizę koniakiem, oczywiście Eliza nie piła. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Coraz to śmiali się i żartowali. Chłopcy poprosili Elizę, żeby się z nimi pobawiła, na co Wanda groźnie zareagowała z tekstem, żeby jej nie męczyli. Ta jednak zgodziła się z wielką ochotą i po 5 minutach ganiali się w trójkę po całym domu. Tak więc, jak widać, wszyscy bardzo polubili rudowłosą.
-My będziemy się już zbierać. Musze jeszcze odwieźć Elizę do domu. –Wstał od stołu Gabriel.
-No stary, jeszcze 10 minut! –Próbował nakłonić go przyjaciel.
-Niee, musimy już jechać.
-Ciocia Eliza nigdzie nie jedzie! Dzisiaj będzie spała u nas. Oddamy jej jedno łóżko. –Powiedział Adam z obrażoną miną.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
-Niedługo znów wam przywiozę ciocię Elizę. –Mrugnął do nich Gabriel i zaczęli się zbierać.
-Było nam bardzo miło. –Powiedziała z szerokim uśmiechem Eliza
-Nam również! Wpadnijcie do nas jeszcze. –Odpowiedziała Wanda i razem z mężem odprowadzili ich do drzwi.
-Nieee! –Zaczęli krzyczeć chłopcy. –Wujku, wujku, przyjedźcie jutro z ciocią! Prosiiimy! –I padli przed nimi na kolana.
Eliza zaczęła się śmiać.
-Tomek! Adam! Do lekcji! –Krzyknęła Wanda.
-Zobaczę, co da się zrobić. –Odparł do nich Gabriel i uśmiechnął się do Elizy. –No, to cześć!
***
-Masz takich miłych znajomych! A Tomek i Adam to takie słodkie chłopaki! –Zachwycała się przez drogę rudowłosa. Na dworze było już ciemno.
-Taak. –Odpowiedział z uśmiechem mężczyzna i spojrzał na kobietę. –Cieszę się, że zechciałaś ich poznać..
Kobieta uśmiechnęła się ciepło i spojrzała przed siebie.
-Gabriel, uważaj! –Krzyknęła, po czym zakryła twarz rękoma…
Mężczyzna ostro zahamował, aż nimi zarzuciło. Uderzył głową o kierownicę i stracił przytomność..
-Gabriel… Gabriel.. –Usłyszał głos z daleka. Zobaczył przed sobą tą samą zakapturzoną postać co kilka dni temu. Jej znajome szafirowe oczy lśniły w ciemnościach. Po chwili obraz się rozmazał i zobaczył tylko ciemność.
-Gabriel! –Znów usłyszał. Otworzył powoli oczy i spojrzał na wystraszoną Elizę.
-Nic ci nie jest..? –Spytał, łapiąc się za czoło, z którego ciekła strużka krwi.
-Raczej ja się powinnam o to spytać ciebie! –Powiedziała ze strachem i spojrzała na jego ranę. –Nic ci nie jest?
-Niee.. a tobie?
-W porównaniu do ciebie, świetnie.
-Co to było?
Eliza zdenerwowała się nieco.
-Emm nic takiego, to… to był właściwie… -Zakłopotała się i po chwili dodała: -Jeleń! To był tylko jeleń.
Gabriel odetchnął z ulgą i spojrzał w jej głębokie, zielone i skądś znajome oczy przepełnione strachem. Położył swoją dłoń delikatnie na jej.
-No dobrze.
***
-Co ty wyprawiasz?! –Ryknął wściekle mężczyzna.
-Daj spokój, to nic takiego…
-Mogłeś ich pozabijać! –Znów odwarknął i odwrócił się do niego tyłem. –Musimy być bardziej ostrożni. Ty to wiesz, ja to wiem i ona też! Nie możemy jej utrudniać pracy! Jeszcze jeden taki występek, a…
-Dobrze, dobrze, zrozumiałem. –Odburknął ponuro. Blondyn skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
Powiał lekki wietrzyk, strącając przy tym liście z drzew. Słońce skryło się za kłębiastymi, ciemnymi chmurami. Dookoła panowała bijąca w uszy cisza.
-Dobrze, a teraz idź, Raziel. Wiesz co masz robić.
-Tak, wiem, Michale. Do zobaczenia.  
***
-Gabriel… -Zaczęła kobieta, opatrując mu ranę na czole. –Musze wyjechać na jakiś czas.
-Jak to? –Mężczyzna poruszył się niespokojnie na krześle i spojrzał z przerażeniem na Elizę.
-Spokojnie, tylko na tydzień. Ewentualnie dwa…
-A po co?
Rudowłosa odeszła na krok i uśmiechnęła się do niego blado.
-Sprawy służbowe. –Odparła, jakby nieobecna, po czym znów skierowała swoje zielonkawe oczy na mężczyznę.
-No dobrze.. –Odparł ze spokojem. –Dziękuję. –Wskazał ręką na opatrunek i wstał. –Auć, trochę boli.
-Nie dziwię się. Zdrowo uderzyłeś o tą kierownicę.
-Heh, taak… Nastawię wody na herbatę.
-Gabriel… -Zaczęła Eliza i spojrzała z lekkim smutkiem na szatyna.
-Tak? –Spytał, nie odwracając się, tylko szperając w szafce. –Gdzieś tu musi być ta herbata… -Powiedział cicho bardziej do siebie, niż do niej.
-Wiesz, widzę, że nastawiłeś się na coś poważnego… A ja..
-Co masz na myśli? –Tym razem schylił się do dolnej szafki po cukier.
-Wydaje mi się, że zależy ci na czymś poważniejszym… -Tu wzięła oddech i zastanowiła się nad odpowiednim doborem słów, tak, by go nie zranić. A przynajmniej jak najmniej. –Między mną, a tobą.
Nie zdający sobie z niczego sprawy Gabriel uśmiechnął się lekko pod nosem i odwrócił się do niej.
-Eliza… Wiem, że może to za szybko… dla ciebie… Znamy się od niedawna. W sumie od miesiąca.. ale myślę, że to nie kłopot, żebyśmy..
-Się przyjaźnili. –Weszła mu w słowo, nie chcąc słyszeć zakończenia wypowiedzi.
Mężczyzna odetchnął z lekką rezygnacją i dodał raczej od niechcenia:
-Tak. Chodzi mi o przyjaźń.
Eliza dobrze wiedziała o co tak naprawdę chodziło Gabrielowi. Ale równie dobrze wiedziała, że nie może. Że nie mogą być razem. Tak już jest, to nie jej wina, ale coraz bardziej czuła, że się do niego przywiązuje. A tak nie powinno być. Nie mogła sobie pozwolić na taki wybryk. Oni tylko się przyjaźnią. Tylko się przyjaźnią…

niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 4:"Deszcz meteorytów"


-Już myślałam, że o mnie zapomniałeś. –Kobieta wsiadła do srebrnego samochodu.
-Przepraszam, szef mnie zatrzymał na „pięć minutek” i nie mogłem szybciej. –Usprawiedliwił się mężczyzna i przekręcił kluczyk w stacyjce. Auto zabuczało chwilę i ruszyło.
-Dobrze, że w ogóle przyjechałeś. –Zaśmiała się dźwięcznie i natychmiast zamilkła, robiąc przy tym zawstydzoną minę. Widząc to, Gabriel odpowiedział szybko:
-No co ty! Aż takim sklerotykiem nie jestem. –I sam się uśmiechnął.
Jej śmiech rozchodził się echem po jego mózgu. Nie rozumiał czego się wstydziła. Przecież ma piękny głos, wręcz anielski. Mogłaby się śmiać i śmiać, a jemu wcale by to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Mógłby resztę życia spędzić tylko słuchając jej głosu, nic więcej.
-„Gabriel, zejdź na ziemię!” –Skarcił się w myślach i natychmiast postanowił zacząć rozmowę, bo zaległa nieznośna cisza.
Gdy dojechali już na miejsce śmiali się i żartowali, jak starzy znajomi, którzy tylko nie widzieli się przez jakiś czas. Weszli do domu i już w progu czekała na nich suczka. Gdy zobaczyła kobietę najpierw jakby się wahała, później zaczęła ją obwąchiwać i radośnie szczekać.
-Chyba się za tobą stęskniła. –Powiedział Gabriel, po czym pogłaskał rottweilera po grzbiecie.
-Tak… -Uśmiechnęła się kwieciście i spojrzała na psa z takim utęsknieniem i miłością, że mężczyźnie zrobiło się żal i wstyd, że zgodził się na wzięcie psa do siebie.
-Wejdź, rozbierz się. –Zaprosił ją do kuchni, przerywając ciszę.
Kobieta zdjęła brązowy płaszcz i powiesiła go na wieszaku obok drzwi.
-Napijesz się wina? –Spytał, wyjmując kieliszki.
-Wina?
Gabriel zmarszczył brwi, po czym uśmiechnął się lekko, jakby niedowierzając.
-Tak, wina. Nie pijesz?
-Ja… To znaczy, nie, nie piję wina. –Zakłopotała się, po czym lekko przygryzła wargę. Mężczyzna zauważył to.
-Emm… wszystko w porządku?
-Tak, tak. Może wodę. –Odpowiedziała pospiesznie i odwróciła wzrok. Niby to na psa.
-Heh, nie dam ci wody, bo jeszcze pomyślisz, że jakiś niegościnny jestem. –Starał się załagodzić sytuację. Chyba się udało, bo kobieta uśmiechnęła się, jakby z ulgą. –Może herbaty w takim razie?
-Z przyjemnością. Jeślibyś  mógł, to z miodem.
Gabriel uśmiechnął się chytrze.
-Ok., ok.
Znów zapadła cisza.
-Jesteś abstynentką? Jeśli można wiedzieć. –Spytał, chowając kieliszki, a wyjmując kubki.
-Absyste… ntką? –Powtórzyła z lekkim trudem, jakby nie rozumiejąc. Znów spłonęła rumieńcem.
Tym razem Gabriel zrobił naprawdę zdziwioną minę.
-Abstynentką. Czyli nie pijesz alkoholu. –Wytłumaczył, wrzucając saszetki z herbatą. –Z jakiej gwiazdy się urwałaś? –Zaśmiał się, żeby po raz kolejny załagodzić trudną sytuację.
-Chyba z Wenus. –Odpowiedziała niepewnie i przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
Mężczyzna zaczął się śmiać.
-Pewnie, a ja jestem z Marsa. –Dodał. –Podoba mi się twoje poczucie humoru.
-Mnie też.
Znów parsknął śmiechem. Woda w czajniku już się zagotowała. Zalał herbaty i podał jeden kubek kobiecie. Ta uśmiechnęła się w podzięce.
Za oknem już zmierzchało. Gdzieś w dali zahuczała sowa. Zbliżała się 19. O tej porze mężczyzna zawsze karmił psa, więc nasypał do miski trochę psich pyszności i usiadł przy stole naprzeciw rudowłosej.
-Nie jesteś stąd. –Zaczął i wpatrzył się w nią uważniej. –To małe miasteczko, tu prawie wszyscy się znają, a ciebie nigdy nie widziałem.
-Niedawno się tu przeprowadziłam. –Wzięła łyk gorącej herbaty i w oczach natychmiast stanęły jej świeczki. –Aaa… Mój jenwyk!
Zaczęła machać dłońmi w stronę otwartej buzi. Kuchnia znów wypełniła się donośnym śmiechem mężczyzny.
-Eliza… -Wstał i podszedł do zlewu. Wyciągnął szklankę, nalał do niej zimnej wody i podał rudowłosej, która wypiła łapczywie całą zawartość.
-Pfeplafam… -Wydukała i spuściła głowę. Zaczęła bawić się nerwowo końcami swoich ognistych włosów, żeby zająć czymś ręce.
-Nie szkodzi. –Uśmiechnął się Gabriel i spojrzał na kobietę.
-Och! –Nagle Eliza zrobiła minę jakby jej się coś przypomniało.
-Co? Co się stało?
-Dzisiaj deszcz meteorytów. –Zabłysły jej oczy. –Chodźmy pooglądać!
-W telewizji? –Spytał zdezorientowany mężczyzna i po chwili kobieta ciągnęła go już w stronę wyjścia.
-Nie! Na dworze. –Zaśmiała się.
-Hmm, no ok., ok. –Odpowiedział i narzucił na siebie kurtkę.
Po chwili wyszli już z domu, a za nimi Mała.
-Kiepsko będzie tu widać, chodźmy na jakieś wzgórze. –Spojrzała w niebo i zapięła go końca guziki płaszczu.
-Niedaleko jest takie wzniesienie… Możemy tam iść, ale to dziesięć minut drogi.
-Nie szkodzi.
Gabriel wrócił do domu po latarkę i ruszyli przez działkę mężczyzny. Doszli do końca ogrodzenia i przeszli przez metalową bramkę, która skrzypnęła głucho. Weszli w niewielki lasek i ruszyli gęsiego przed siebie. Pies wyprzedził ich i co jakiś czas zatrzymywał się koło jakiegoś drzewa, żeby zaznaczyć terytorium.
-Wiesz… -Zaczął Gabriel, odsuwając kolejną gałąź sprzed twarzy. –Inaczej wyobrażałem sobie nasze dzisiejsze spotkanie.
-To znaczy, że ci się nie podoba? –Stanęła, blokując mężczyźnie przejście.
-Nie! Tego nie powiedziałem. –Zaczął się bronić i pchnął ją lekko do przodu, aby szła. –Chodziło mi o to, że myślałem, że jakoś inaczej spędzimy ten wieczór. To znaczy… bardziej nudno wyobrażałem to sobie. –Zaśmiał się lekko.
-Heh, to chyba dobrze… -Odpowiedziała niepewnie i po chwili wyszli z lasku. Im oczom ukazało się niewielkie wzgórze, które otaczały drzewa. Było cicho i spokojnie. Od czasu do czasu było słychać pohukiwania sów, które ruszały na nocne łowy.
-No i jest. –Powiedział mężczyzna i wziął latarkę od Elizy, która wcześniej ją trzymała. Oświetlił im dróżkę i udali się na pagórek.
-Zobacz! Już się zaczęło. –Powiedziała zachwycona kobieta i usiadła na ziemi.
-Tak.. hej! Jest zimno, przeziębisz się. –Odparł Gabriel i zdjął kurtkę. Wyścielił ją obok rudowłosej.
-Mam siąść na twojej kurtce? Będzie brudna. –Zdziwiła się, ale posłusznie usiadła, a obok niej nieśmiało mężczyzna. Jego ciało od jej dzieliło tylko 5 centymetrów. Poczuł jak przechodzi go dreszcz. I na pewno nie był on spowodowany temperaturą. Spojrzał w stronę kobiety. Była wpatrzona w niebo, a w jej oczach odbijały się spadające meteory. Kilka kosmyków włosów opadało na jej twarz. Chciał je odgarnąć, ale zaraz się skarcił w myślach.
-Piękna… -Wypowiedział nieświadomie na głos i zaraz ugryzł się w język.
Kobieta spojrzała na niego z pytającym wzrokiem.
-Co jest takiego pięknego?
-Emm… ta gwiazda, która spadła. To znaczy..
-Meteoryt. –Poprawiła go i uśmiechnęła się delikatnie. Znów spojrzała w niebo tym razem lekko zakłopotana.
Mężczyzna przeklinał się w myślach, że pozwolił sobie na coś takiego. Tym razem i on spojrzał w niebo. Nagle podeszła do nich suczka i położyła im się na nogach. Eliza uśmiechnęła się do niej i pogłaskała ją po grzbiecie.
Po chwili mężczyzna zobaczył, że ciało Elizy lekko drży.
-Zimno ci? –Spytał i nie czekając na odpowiedź zdjął z siebie bluzę i narzucił ją na plecy kobiety. Sam został tylko w koszulce z krótkim rękawem.
-Ohh, nie, będzie ci zimno! –Zaprotestowała i już chciała ściągnąć z siebie bluzę, gdy Gabriel przytrzymał jej rękę w geście, by tego nie robiła.
-Nic mi nie będzie. Trzeba hartować ciało. –Posłał je uśmiech i znów spojrzał w gwiazdy.
Kobieta przypatrywała mu się chwilę ze zdumieniem i sama uśmiechnęła się do siebie. Uświadomiła sobie, że on wciąż trzyma jej rękę na jej ramieniu. Szybko ją zabrała i zarumieniła się lekko.
-Przepraszam. Zapomniałem… Ja.. –Zaczął się tłumaczyć.
-Ok., wszystko w porządku. –Odpowiedziała cicho i schowała ręce do kieszeni.
-„Super Gab, jeszcze trochę a zaczniesz ją rozbierać wzrokiem” –Pomyślał i poczuł falę gniewu. Wziął głęboki oddech i gdy chciał już coś powiedzieć nagle zobaczył między drzewami coś ciemnego. To coś im się chyba przypatrywało. Było ciemno, więc nie widział co to jest.
-Heh, Gabriel, co to za mina? –Spytała ze śmiechem rudowłosa, gdy na niego spojrzała.
-C-coś tam jest. –Powiedział lekko drżącym, ale zdobywającym się na odwagę głosem. –Chyba coś dużego.
Eliza spoważniała. Przyglądała mu się jeszcze chwilę, jakby się wahając, czy na pewno się odwrócić. W końcu jednak skierowała wzrok tam, gdzie mężczyzna.  Nic jednak nie zobaczyła.
-Gabriel.. wszystko w porządku? Tam nic nie ma. –Powiedziała lekko przejęta.
-Jak to nie ma? Przed chwilą tam coś było! –Odpowiedział nerwowym szeptem.
Spojrzała na niego i znów w tamto miejsce.
-Ale nic nie ma. –Również zniżyła głos do szeptu.
Siedzieli przez jakąś minutę w ciszy, przypatrując się sobie, kiedy nagle zerwał się pies i zaczął groźnie warczeć. Przeszedł ich dreszcz. Szybko wstali.
-Co jest? –Spytała prawie z rozpaczą w głosie.
-Nie wiem. –Odpowiedział szybko mężczyzna i zaczął szukać latarki. Drżącymi rękoma macał zimną ziemię, aż w końcu trafił na twardy, cieplejszy niż ziemia przedmiot. Podniósł go z ulgą z ziemi.
Rottweiler  zaczął ujadać coraz głośniej.
-Mała, do nogi! –Szepnęła głośniej Eliza, tuląc się do psa.
-Lepiej stąd chodźmy. –Powiedział mężczyzna i złapał rudowłosą za rękę. Zaczęli iść szybko dróżką, rozglądając się niespokojnie na wszystkie strony. Gabriel szedł pierwszy i świecił przed nimi latarką. Trzymał Elizę za rękę, która ciągnęła za sobą Małą za obrożę, która groźnie warczała w przeciwną stronę.
Usłyszeli za sobą długie, przeciągłe wycie.
-Cholera, wilki albo kojoty! –Krzyknął mężczyzna i tym razem zaczęli biec. –Musimy jak najszybciej dobiec do bramki, wejdziemy na działkę i będziemy bezpieczni. Wszystko jest otoczone wysokim płotem.
Czuł jak ręka Elizy drży, nic nie mówiła, ale czuł jej strach. Jak zresztą też swój. Potykali się co chwila o coś, ale biegli dalej ile sił. Wbiegli w lasek i wtedy usłyszeli za sobą warczenie, tym razem ni Małej.
-Gabriel, one są za nami! –Krzyknęła zrozpaczona kobieta i mocniej ścisnęła jego dłoń. –Boję się!
-Już… prawie… -Co słowo brał wdech, bo brakowało mu już tchu, by mówić. –Nie odwracaj się, tylko biegnij!
Słyszeli za sobą tupot łap, które uderzały o ziemię co sekundę i zbliżały się coraz szybciej.
Nagle zobaczyli  przed sobą zarys bramki.
-Już jesteśmy, szybciej! –Wydyszał Gabriel i w tym momencie usłyszał krzyk Elizy.
-Mała! Nie! Wracaj!
Odwrócił się i zobaczył jak rottweiler biegnie na dwa zmierzające ku nim wilki.
-Eliza, chodź! –Pociągnął ją za rękę, ale ta nie chciała iść. –Ok., biegnij do bramki, a ja pomogę Małej, ok.? –Powiedział chyba nie do końca świadom swoich słów. –Ale biegnij! –Tym razem głośniej krzyknął. Kobieta drgnęła i ruszyła przed siebie.
Powietrze przedarł odgłos walki zwierząt. Gabriel rozejrzał się szybko i złapał pierwszy lepszy kij. Podbiegł szybko do zwierząt i zamachnął się. Najpierw uderzył jednego wilk, który głucho szczeknął, a potem drugiego. Złapał suczkę za obrożę i pociągnął w stronę bramki, co było nie lada wyzwaniem, bo pies wciąż się rzucał. Usłyszał za sobą, że jednak wilki nie odpuściły i biegną za nimi.
-Gabriel, szybko! –Usłyszał głos kobiety, która otworzyła bramkę.
Z całych sił pociągnął psa i wbiegli na działkę. Eliza szybko zatrzasnęła bramkę i odetchnęła. Wilki podbiegły pod płot i groźnie zawarczały. Mała odpowiedziała im tak samo.
-Chodź. –Powiedział nerwowym głosem mężczyzna i pociągnął rudowłosą za sobą. Cali się telepali. Nogi mieli jak z waty i żadno się nie odzywało przez drogę do domu. Mężczyzna otworzył drżącą ręką drzwi i weszli do środka. Teraz w świetle dopiero zobaczyli jacy są brudni i wynurani.
Weszli do kuchni, nie rozbierając się i nie zdejmując nawet butów.
-Nie wiedziałam, że tu są wilki. –Powiedziała po cichu Eliza, siadając powoli przy stole.
-Bo nie ma… Nie wiem co one tu robią i dlaczego tak daleko zawędrowały. –Odpowiedział Gabriel i usiadł naprzeciw niej. Po chwili zobaczył, że nadal drży. Twarz miała skrytą w dłoniach. Postanowił usiąść koło niej. Objął ją ramieniem i przytulił.
-Tak strasznie się bałam… -Wydukała, lecz nie płakała.
-Już jesteś bezpieczna. Nie bój się, spokojnie. –Przejechał swoją ręką po jej ramieniu i wtedy syknęła. -Co?
-Ehh nie wiem... –Odparła i zdjęła płaszcz. Zsunęła z ramienia bluzkę i ich oczom ukazała się paskudna, głęboka rana.
-Co to… -Zaczął mężczyzna ze dziwieniem. –Jak to? Gdzieś ty sobie to zrobiła??
Kobieta tylko na niego spojrzała i przeniosła wzrok na psa., który leżał przy ścianie…
/ Angel.Park

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 3:"Wybawiciel"


3 tygodnie później…
Przy murze poruszyła się jakaś postać. Po chwili załkała cicho i wtuliła się w sponiewieranego, pluszowego misia. Zrobiło się już całkowicie ciemno. Chmury przysłoniły księżyc i tylko sowa pohukiwała gdzieś w dali, dając ślady jakiegoś życia. Za kamiennym murem rozciągał się stary cmentarz. Tylko gdzieniegdzie paliły się jakieś lampki świadczące o tym, że jednak jeszcze nie wszyscy zapomnieli o starych grobowcach. Ten wieczór był bardzo mroźny. O tej porze słońce chowało się już po 17-18. Powiał lekki wiaterek, sprawiając, że dziewczynę przeszyły dreszcze. Wtuliła się jeszcze bardziej w już i tak zapłakane policzki misia, po czym czknęła głośno.
-Mamo… -Jęknęła i wpadła w prawie histeryczny płacz, zagłuszany tylko szumem drzew i pohukiwaniem sowy. Gdzieś w dali usłyszała czyjeś kroki, tak głośne jakby odbijały się echem. Nie podniosła głowy. Płakała dalej siedząc już od kilku godzin w tej samej pozycji. Wyglądała na sierotę. Brudne, poszarpane ubrania. Ciemne włosy niedbale zaplecione były w warkocza, który sięgał ramion. Jej ręce były podrapane i posiniaczone. Może była narkomanką? A może tylko nieszczęśliwym dzieckiem, które trafiło do patologicznej rodziny? Tego nikt nigdy się nie dowie.
-Moje dziecko… -Usłyszała męski głos pełen troski. Podniosła lekko głowę. Niewiele zobaczyła przez zamglone od płaczu oczy. Przed nią rysowała się niewyraźna sylwetka wysokiego mężczyzny, ubranego na czarno. Przetarła zapuchnięte oczy.
Chmury odsłoniły księżyc, który rzuciły trochę światła na mężczyznę. Sam wyglądał prawie jak narkoman. Czarne jak smoła, wklęsłe oczy, blada twarz i zapadnięte policzki. Włosy miał związane w krótkiego kucyka, ledwo sięgającego ramion.
Dziewczyna spuściła szybko wzrok. Nie mogła wytrzymać świdrującego spojrzenia mężczyzny. Podkuliła bliżej nogi i mocniej ścisnęła misia, który gdyby żył już dawno zostałby przez nią uduszony.
-Jak Bóg może pozwalać, by działy się takie rzeczy? –Bardziej zadał to pytanie sobie, niż jej. Zacmokał cicho, kręcąc głową.
Gdzieś za wzgórzami zajaśniały pioruny. Zbliżała się burza i porywisty wiatr strącał liście i suche, drobne gałązki z szarych drzew.
-K-kim jesteś? –Zapytała cicho dziewczyna. Mężczyzna podszedł bliżej i kucną przed nią.
-Powiedzmy, że twoim wybawicielem. –Szepnął, co sprawiło, że dziewczyna zadrżała. Było w nim coś strasznego, ale i przyciągającego zarazem.
-Wybawicielem? –Powtórzyła, jakby niedowierzając w jego słowa. –Ale…
-Ciii… -Przyłożył jej palec do ust. –Nic nie mów. Rozumiem cię.
-Rozumiesz?
-Tak. –Spojrzał na nią i po chwili dodał: -Każdy z nas kiedyś coś takiego przeżywał.
-Z nas? Co to znaczy?
-Dowiesz się w swoim czasie. Chodź. –Nie czekając na jej odpowiedź, podniósł ją z ziemi. Poczuła jego silne ręce. Wydawał się być szczupłym i słabym, ale w rzeczywistość jednak było inaczej. Dziewczyna nadal ściskała swojego misia. Serce łomotało jej i o mało co nie wyskoczyło przez gardło.
Kierował się w stronę cmentarza. Przeszedł przez bramę i w tym momencie dziewczyna poczuła jakby wszystkie siły ją opuszczały. Czuła się jeszcze bardziej słabsza i wiotka. Nie miała siły nawet trzymać misia i po chwili jej ręka zsunęła się, wypuszczając pluszaka, który upadł głucho na zmarzniętą ziemię.
-Nie… -Jęknęła cicho, ale nie miała siły nawet mówić, a co dopiero protestować, aby zawrócić po misia. Z każdą sekundą czuła jak uchodzi z niej życie. –Co… Co się.. dzieje?
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko patrzył dalej przed siebie, nie dając najmniejszego znaku zmęczenia.
Doszli do jakiegoś grobu z marmuru. Dziewczyna odwróciła jeszcze głowę w lewo i ujrzała w dali swojego misia, który jakby spoglądał na nią swoimi czarnymi, szklanymi i przepełnionymi smutkiem oczami. Chciała wyciągnąć w jego stronę rękę, ale wtedy mężczyzna położył ją na płycie i spojrzał prosto w przepełnione bólem oczy dziewczyny.
-Co… robisz?
Kąciki jego ust lekko drgnęły. Pokręcił głową i położył delikatnie swoją zimną dłoń na jej gardle. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, jakby się dusiła. Próbowała łapać powietrze, ale jakby niewidzialna pętla zaciskała jej gardło, nie dając dojścia powietrzu.
Uderzył piorun i z nieba zaczął padać deszcz.  Było już całkowicie ciemno.
Po chwili ręka dziewczyny zsunęła się z grobowej płyty i zawisła w powietrzu, dając znać, że serce zahamowało pracę. Mężczyzna zamknął jej powieki, po czym przyłożył swoje palce do ust i dotknął nimi czoła zmarłej. Ciało natychmiast stanęło w płomieniach.
-Żegnaj, Saliah.
***
-Doprawdy, nie wiem jak to się stało.
-Ja też nie wiem.
Gabriel spojrzał oburzony na przyjaciela.
-Naprawdę! Ledwo co pamiętam tamten dzień. Jak przez mgłę, jakbym był w jakimś transie, czy coś…
-Rozumiem, rozumiem. –Łukasz oparł ręce na stole i spojrzał na niego wzrokiem mówiącym „Nie wierzę ci, nie wysilaj się”. –I tak jakoś wyszło, że umówiłeś się z rudą na kawę?
-Nie nazywaj jej tak! –Warknął Gabriel i po chwili spłoną rumieńcem. Czemu on ją broni? –Mówiłem ci już, że nie pamiętam jak to było. Jedyne co pamiętam to to, że stałem z Małym przed jej drzwiami i tyle… Dalej pustka.
-No ok., ok. Ale czemu mówisz mi dopiero teraz, że byłeś na randce z jakąś nieznajoma kobitą?
-Nie było okazji, żeby ci powiedzieć. Zresztą, to nic takiego. –Gabriel oparł się o blat kuchennej szafki, trzymając w ręce piwo. Łukasz spojrzał na niego uważnie, jakby badał, czy przypadkiem nie kłamie. -Ok, więc jak ma na imię nasza nieznajoma piękność?
-Eliza.
Do kuchni wpadł rottweiler radośnie szczekając.
-Pora karmienia Małego. Już 19.
-Gabriel, nie chcę cię martwić, czy coś, ale…
-Ale co? –Mężczyzna otworzył lodówkę i wyjął wcześniej zakupioną karmę dla psów.
-To nie jest Mały… tylko Mała. –Zaakcentował ostatnie słowo i wziął łyk piwa.
Gabriel spojrzał niedowierzająco na psa, a później na Łukasza. No tak. W końcu jego przyjaciel studiował weterynarię.
-Chyba sobie żartujesz.
-Nie.
To znaczy, że będę miał małe Małe?
-Yyy.. chyba tak. –Zaśmiał się i wstał. –No, na mnie już czas. Wandzia chciała, żebym jej pomógł w sprzątaniu… Cholernie się do tego palę. –Dokończył znudzonym głosem.
-Ok.
Gabriel odprowadził przyjaciela do drzwi, po czym się pożegnali. Wszedł do kuchni, usiadł na krześle i spojrzał na psa, który pochłaniał wielką miskę karmy.
-No Mała… Nie wspominałaś, że jesteś kobietą… Eliza też nic nie mówiła. –Po czym zamyślił się i wypił duszkiem piwo do końca.
***
-Halo?
-Eliza? Tu Gabriel. Wiesz… pomyślałem, że… to znaczy, chciałem cię zaprosić. –Zakłopotał się lekko.
-Zaprosić?
-Tak. –Odparł szybko i dodał: -Do mnie. Zaprosić do mnie do domu. Wiesz, spotkaliśmy się już dwa razy na kawie i..
-Trzy.
-Co trzy?
-Spotkaliśmy się trzy razy, nie dwa. –Zaśmiała się do słuchawki.
-Ahh .. tak, jasne! I pomyślałem, że chciałabyś może…
-Z chęcią. –Odpowiedziała szybko zanim jeszcze dokończył. W pewien sposób ułatwiło to Gabrielowi pracę, bo jeszcze chwila, a nie wiedziałby co powiedzieć.
-Ok., to… Może być w piątek o 17? Będę już po pracy.
-Mi pasuje.
-To świetnie. –Ucieszył się i otarł pot z czoła. –Mogę wziąć cię z miasta, gdy będę wracał. Przynajmniej nie będziesz miała problemu z dojazdem do mnie.
-Będę czekała koło naszej kawiarni.
-Świetnie. To… do zobaczenia. –I rozłączył się.
Poczuł natychmiastową ulgę i zaraz uświadomił sobie, że z tych nerwów chyba z dwa razy powtórzył słowo „świetnie”.
-Świetnie. –Dodał na koniec sam do siebie, ale pomimo to uśmiechnął się zadowolony.
Koło 21 leżał już w łóżku i wspominał trzy minione tygodnie. Jak to, gdy Eliza po drugim spotkaniu oddała mu Małą, tłumacząc, że nie ma czasu dla niej, gdyż chodzi do pracy o różnych porach i nie chce, by pies zostawał sam w domu. Trochę go zdziwiła taka nagła decyzja, ale z przyjemnością wziął Małą do siebie.
Jego przemyślenia przerwał telefon. Sięgnął po niego do nocnej szafki i odebrał. Dzwonił Łukasz.
-Hej, stary. Mam sprawę do ciebie. –Zaczął na wstępie. –Masz u siebie jeszcze trochę tej żółtej farby? Wandzia chce zamalować tą małą ścianę w łazience…
-Jasne, nie jest mi już potrzebna.
-To świetnie. –Odparł i w tym momencie Gabriel uśmiechnął się do siebie. „Świetnie”…
-Łukasz…
-Tak?
-Zaprosiłem Elizę do siebie. Nie sądzisz, że to za szybko? Wiesz, w końcu spotkaliśmy się dopiero trzy razy…
-Stary, za szybko to można dzieci zrobić.
Na te słowa Gabriel zaczął się śmiać.
-Ok., to ja kończę. Cześć. –I odłożył telefon, tym razem już nieco spokojniejszy.
Do pokoju wpadła Mała i wskoczyła na łóżko. Ułożyła się w nogach Gabriela i położyła łeb na łapach. Ten uśmiechnął się do niej, nakrywając się kołdrą.
-To dobranoc Mała. Kolorowych snów...
__________________________*
Przepraszam za wszelkiego rodzaju błędy i dziękuję za miłe komentarze i za to, że ktoś czyta moje wypociny;) 
+ Zapraszam do obserwowania mojego bloga. 
Angel.Park

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział 2:"Szmaragdowe oczy"


Hej! Po przeczytaniu, proszę o SZCZERE opinie, a nie tylko po to, żeby "skomentować i niech się cieszy, czy odczepi" :P Oczywiście nie mówię, że Wy tak robicie, ale to na przyszłość:) Ja staram się czytać wszystkie wasze notki, rozdziały itp. więc bądźmy fair:) 
_____________________________*
W oddali uderzył piorun. Niebo pojaśniało i po kilku sekundach znów lunął deszcz. Zaczęło robić się coraz zimniej.
Mężczyzna stał w osłupieniu i przypatrywał się ciemnej postaci. Po chwili drgnął i przeszedł go zimny dreszcz. Postać podniosła głowę ukazując głębokie, szmaragdowe oczy. Uniosła rękę i powoli zbliżyła ją w stronę Gabriela. Ten odruchowo się odsunął, ale postać była szybsza i opuszkami dłoni dotknęła jego czoła. Mężczyźnie przed oczami minęło całe życie, teraźniejszość… i nagle pokazała się dziwna przyszłość. Z każdą sekundą czoło piekło go coraz bardziej i bardziej. Był to tak nieznośny ból, jakby ktoś przykładał mu rozgrzany węgiel. Zobaczył jakąś kobietę z mężczyzną, ale nie rozpoznał ich twarzy. Byli odwróceni tyłem, a dookoła niebyło nic, tylko ciemność. Nagle jego oczom ukazała się jakaś wioska. Widział to wszystko jak przez mgłę. Drewniane domy, dachy pokryte słomą. Dzieci biegające gdzieś po drodze.
Nagle wioska zaczęła płonąć, słyszał przeraźliwy krzyk. Zlał go zimny pot. Ujrzał skrzydła. Najpierw białe, a później czarne. Wszystko zaczęło się rozmazywać. Skrzydła tak jakby ze sobą walczyły. Te czarne powaliły białe, zaczęły je rozrywać na strzępy. Znów krzyk, przeraźliwe wycie, którego nie dało się znieść.
Nagle otworzył oczy. Leżał w łóżku i patrzył tępo w sufit. Podniósł się szybko, ale przeszywający ból głowy zmusił go, by położył się z powrotem. Rozejrzał się powoli po pokoju. Nikogo nie było i wszystko było jak wcześniej. Ogień w kominku pomału gasł. Wszystko co przed chwilą się wydarzyło, wydawało się być tylko snem. I to tak odległym snem, że mało co go pamiętał. Dotknął szybko czoła, by upewnić się, czy aby na pewno śnił. Przejechał dłonią po skórze, ale nic nie wyczuł.
-Uff… Muszę odstawić to piwo.
Odwrócił się na bok i spojrzał za okno. Wciąż było ciemno, a deszcz głucho uderzał o dach. Poczuł, że kleją mu się oczy i po chwili już spał.
***
W domu rozległo się głośne pukanie do drzwi. Za oknem był już ranek i nic nie wskazywało na to, że w nocy była jakakolwiek burza. Mężczyzna zerwał się jak oparzony i biegnąc przez pokój, nie zauważył szlafroka leżącego przed drzwiami. Pośliznął się na nim i uderzył głową o próg.
-Cholera jasna!
Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Wstał powoli, opierając się o futrynę. Znów usłyszał natarczywe pukanie. Ktoś się chyba niecierpliwił. Dotknął czoła i tym razem poczuł lekkie uwypuklenie.
-Już idę, już idę.
Przekręcił zamek i zobaczył w drzwiach mężczyznę z lekkim grymasem. Wzniósł ręce w górę w geście dziękczynnym i powiedział:
-Stary, dłużej się nie dało?! Stoję tu już pół godziny, a jaśnie królewna dopiero teraz raczyła podnieść swoje cztery litery z łóżka i mi otworzyć!
-Też się cieszę, że cię widzę, Łukasz.
-Taa, lepiej daj mi coś jeść, bo umieram z głodu. –I nie czekając na zaproszenie, wszedł do domu. Rozebrał się i poszedł do kuchni, a za nim Gabriel. –Kiedy ty ostatnio robiłeś jakieś zapasy?? W lodówce aż piszczy, tak pusto. –I zaraz dodał: -O, stary! Gdzieś ty się tak urządził? Biłeś się wczoraj z kimś, czy co? Masz siniaka na pół czoła, a do tego wory pod oczami. Dobrze się czujesz?
No tak, to jest właśnie Łukasz. Gada, gada i gada i nie da dojść do słowa. Zadaje milion pytań, na które i tak nie odpowiesz, bo zaraz zada następne.
-Wszystko dobrze. Pośliznąłem się, to wszystko. –Gabriel zamyślił się na chwilę. –Serio, aż tak źle wyglądam?
-Gdyby zamknąć lewe oko… I domknąć prawe. Ewentualnie odwrócić głowę… to wcale nie jest tak źle.
-Spadaj! –Rzucił brunet i wyszedł z kuchni. –Jak będziesz robił śniadanie, to zrób i mi. –Krzyknął już z pokoju.
-Śniadanie?? Chyba obiad! Jest już po 3! Zresztą, w lodówce świeci pustkami. Ubieraj się i jedziemy do supermarketu cię zaopatrzyć.
-Aż tak długo spałem?! No dobra.
***
-Łukasz, zbankrutuję przez ciebie! Wiesz, ile zapłacimy za ten cały wózek?!
-Nie marudź, kurwa. Gdyby nie ja, to po kilku dniach zdechłbyś z głodu.
Gabriel wywrócił oczami i spojrzał na wózek wypchany po brzegi przeróżnymi potrzebnymi i tymi mniej potrzebnymi rzeczami. Gdy Łukasz przeglądał  półkę z napojami, obok nich przeszła jakaś ruda kobieta. Gabriel natychmiast się obrócił, żeby sprawdzić, czy aby na pewno wzrok go nie myli. Nie, jednak się pomylił... Zaraz! Czemu on w ogóle tyle o niej myśli?! Raz w życiu zobaczył kobietę i już nie może przestać o niej myśleć. Szaleństwo.
-Niedorzeczność! –Jego przemyślenia przerwał jednak głos przyjaciela.
-Co takiego?
-Wycofali mój ulubiony smak batonów!!!
- Chodź, opijemy to w domu. –Zażartował Gabriel.
I zaraz stali przy kasie. Łukasz wciąż lamentował na temat tych nieszczęsnych batonów.
-327 zł i 28 gr. –Wyczytała kasjerka i wyciągnęła rękę po pieniądze.
***
-Łukasz, przez ciebie jestem prawie spłukany! Po co mi tyle jedzenia? Co ja z tym zrobię…?
-Jak to co? Przyjdziemy do ciebie z Wandzią i ci pomożemy! –Zaśmiał się mężczyzna, ładując torby do bagażnika srebrnego nissana.
-A właśnie, jak tam Wanda z dziećmi? Wszyscy zdrowi? –Spytał Gabriel, bo wiedział, że synowie jego przyjaciela są dość podatni na choroby i często o tej porze łapią jakąś grypę. Sam nie miał żadnej rodziny, oprócz rodziców i jakoś mu się do tego nie spieszyło. Nigdy szczególnie nie pragnął założenia rodziny, ani swatania się. Miał jeszcze tyle życia przed sobą.
-Zdrowi, zdrowi. O dziwo. –I wepchnął ostatnią reklamówkę, która ledwo co się zmieściła. –Dobra, sam chyba trafisz do siebie, co? My przyjedziemy później, bo Wandzia ma jakieś sprawy do załatwienia w banku. Rozumiesz. –Łukasz nigdy nie używał pełnego imienia żony. Zawsze je jakoś zdrabniał, tak żartobliwie. Byli prawie wzorem małżeństwa. Wanda była kochaną kobietą, która gdyby mogła zgarnęła wszystkich biednych z ulicy i wykarmiła. Gdy Gabriel przyjeżdżał do nich na jakiś czas, zawsze wychodził z kilkoma kilogramami więcej. Dzieci również były wspaniałe. Adam i Tomek- tak się nazywali synowie Łukasza, byli nierozłączni i wszystko robili razem. Gdy jeden napsocił, obrywało się obydwu. Jak na swój wiek byli mądrymi chłopcami, ale czasem leniwymi, jak to dzieci. Jednym słowem Łukasz był szczęściarzem. 
-Jasne. –Uśmiechnął się i pożegnał z przyjacielem.
-Będziemy o 19! –Rzucił na odchodne przyjaciel  i poszedł w swoją stronę. Mieszkał niedaleko, więc nie było potrzeby brania samochodu.
Gdy Gabriel chciał już wsiadać do samochodu, usłyszał za sobą coraz głośniejsze sapanie i tupot. Odwrócił się i nagle skoczył na niego wielki Rottweiler, przygniatając przy tym do ziemi. Zaczął lizać go po twarzy i wesoło merdać ogonem. Mężczyzna przestraszył się najpierw, ale zaraz wstał i uśmiechnął sam do siebie z powodu tej komicznej sytuacji.
-Co tam mały? –Po chwili namysłu dodał: -No może jednak nie taki mały… Zgubiłeś się?
Pies jakby zrozumiał i zaraz zamerdał ogonem. Usiadł i popatrzył smutnym wzrokiem na Gabriela, który tylko się rozejrzał i podrapał po głowie.
-Może niedaleko jest twój pan? Ale coś go… nie widać.
Nagle spostrzegł, że pies ma medalion, na którym jest wypisany adres.
  -Hmm, tam mieszkasz?
Pies szczeknął, wciąż merdając ogonem.
-No dobrze, ale na razie wezmę cię do siebie, a jutro zawiozę do domu. Wskakuj. –I otworzył drzwi od samochodu. Zwierzę spojrzało tylko na niego, przekręcając łebek na prawo.
-Co? Nie rozumiesz? Ty-Wskazał psa- Tu-I pokazał na miejsce w samochodzie.
Odpowiedzią psa było tylko krótkie szczeknięcie. Wciąż siedział w miejscu. Lekko poirytowany mężczyzna rozejrzał się nerwowo, czy nikt nie patrzy.
-TY –Wskazał znów na psa. –Hop, hop! –Usiadł na ziemi i sam wskoczył na siedzenie samochodu, tak, jak miał zrobić to pies. –Rozumiesz?
Zwierzę wstało, pokręciło się w miejscu i znów siadło wlepiając oczy w Gabriela.
-No daj spokój! Wyglądasz na mądrego psa! –Mężczyzna wysiadł z auta i spojrzał bezradnie na rottweilera. –Skoro tak, to będziesz musiał tu zostać, bo inaczej cię nie przekonam.
Zamknął drzwi, po czym usiadł za kierownicą.
-Wskakujesz, mały, czy nie?
I jak na znak pies skoczył mu na kolana i usiadł na miejscu pasażera, obok mężczyzny. Ten tylko uśmiechnął się i zamknął drzwi.
***
-Lubisz szyneczkę, mały? Hmm? Czy preferujesz bardziej boczek? Możesz wybierać, bo zrobiłem zapasa na miesiąc. –Uśmiechnął się do psa, pokazując pętek kiełbasy. Zwierze usiadło na podłodze i zaszczekało. –Ok., to łap to i to!
Około 18 zadzwonił telefon.
-Halo?
-Gabriel? Tu Łukasz. Dziś nie możemy przyjechać, bo mieliśmy małą stłuczkę.
-Co?? Jaką stłuczkę?!
-Spokojnie! To nic poważnego. Po prostu jakiś facet nie zauważył, że światła się zmieniły i bum. Właśnie czekamy na policję.
-Ok., ale na pewno wszystko w porządku?
-Tak, tak.
-Może przyjechać?
-Niee, coś ty. Damy radę. Ok., ja kończę, bo gliny już przyjechały, narka.
I rozłączył się.
-No mały, to zostajemy dziś sami. –Powiedział do psa i poszedł do salonu. Przebrał się w piżamę i podłożył do kominka. Po chwili przydreptał rottweiler, po czym pokręcił się chwilę i ułożył na dywaniku, który przyniósł mu specjalnie Gabriel.
Mężczyzna ułożył się do łóżka i spojrzał na zwierzę.
-To co, jutro jedziemy do twojego pana? –Pies odpowiedział tylko zmęczonym wzrokiem i położył łeb na łapach, wlepiając wielkie oczyska w Gabriela. –Już zdążyłem się do ciebie przyzwyczaić…
***
-Gabriel, Gabriel…
-C-co? –Mężczyzna ledwo otworzył zaspane oczy. Pomyślał, że coś mu się przyśniło i odwrócił się na drugi bok. Poczuł czyjś nieświeży oddech, wręcz cuchnący. Gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył przed sobą wielkie ślepia wpatrujące się niego.
-Jezus Chryste! –I spadł z łóżka. –Mały! Przestraszyłeś mnie na śmierć. O mało co zawału nie dostałem!
Pies szczeknął tylko radośnie i zamerdał ogonem. Za oknem był już świt. Zegarek wskazywał na 9.15. Po odbyciu porannej toalety, wyruszyli w drogę.
***
-Hmm… -Gabriel zatrzymał samochód przez żelazną bramą. –Więc tu mieszkasz?
Spojrzał na niewielki, drewniany dom, stojący na małym wzniesieniu. Przed nim rozciągał się ogród, przez który przechodziła wąska ścieżka prowadząca do mieszkania. Za domem był mały lasek. Były tam posadzone głównie dęby i lipy. Drzewa jeszcze nie osiągnęły nawet trzech metrów.
Mężczyzna westchnął głęboko, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym otworzył drzwi i dodał:
-Chodź, mały. Przywitamy się z twoim właścicielem.
Otworzył pordzewiałą bramkę, która lekko zaskrzypiała. Był pewien, że w tym czasie ktoś pojawił się w oknie, ale gdy tam spojrzał nikogo już nie zobaczył. Przeszedł go dreszcz. Przeszli ścieżką i stanęli przed drzwiami. Nie wiadomo czemu, nie mógł pozbyć się uczucia, że są obserwowani. Mężczyzna spojrzał na psa, który energicznie merdał ogonem, po czym zapukał. Chwila ciszy i zaraz usłyszeli czyjeś zbliżające się kroki. Drzwi otworzyły się i ich oczom ukazała się drobna, uśmiechnięta twarz zlana piegami. Rozpoznał w niej te same szmaragdowe oczy…
-To…to ty??
____________________________________*
Ok, wiem, że rozdział nie należy do najlepszych, ale musiałam go napisać, żeby "wprowadzić" Was w świat, w którym żyje Gabriel i mniej więcej Was z nim zapoznać. Mam nadzieję, że nie usnęliście. Postaram się, aby następny rozdział był lepszy:) 
/ Angel.Park

środa, 2 stycznia 2013

Rozdział 1:"Wzywałeś mnie, więc oto jestem."


Mamy rozdział 1. Postanowiłam go dodać w miarę szybko. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie obrażę się za słowa krytyki, bo uważam, że te są baardzo potrzebne, aby lepiej pisać. Bo w końcu nie piszę tego tylko dla siebie, ale również dla Was:) 
Koniec ogłoszenia.
______________________*
-Kiedy zaczniesz działać?
-Nie wiem… Już wkrótce.
-Pamiętaj, że masz tylko 6 miesięcy. Ani chwili, dnia, miesiąca dłużej.
-Tak, wiem. –Kobieta zawahała się na chwilę, po czym wzięła głęboki oddech i dodała: -Rafale… Boję się. Czy to normalne?  
-Teraz tak. Jesteś pod ludzką postacią. Pamiętaj, że Pan wie co robi i dlatego wybrał do tego zadania ciebie. Nie mnie, czy Michała, czy kogokolwiek innego. Jesteś jedyną, która może i musi to zrobić. –Mężczyzna pogładził jej rude włosy. –Nie bój się. –Wyszeptał.
Gdzieś w dali zagrzmiały pioruny. Zbierało się na ulewę. Niebo spowiły ciemne chmury, nie dając dostępu słońcu.
-Pamiętaj, nie trać wiary. Cały czas wszyscy nad tobą czuwamy. I jeszcze jedno…
-Wiem. Pamiętam o tej zasadzie.
-To dobrze, to dobrze… -Rzekł mężczyzna, po czym wstał. –Czas na mnie. Wiesz ile mamy z „tym” problemów. Jeszcze teraz, kiedy prawie wszyscy zeszli na ziemię z tymi misjami. Przed nami ciężkie czasy… Kto wie, czy nie jedne z najgorszych.
Kobieta spuściła wzrok. Wiatr mierzwił jej włosy i zaraz na twarzy poczuła pierwsze krople deszczu. Mężczyzna podszedł bliżej i stanął naprzeciwko niej. Uniósł lekko jej podbródek i spojrzał w oczy.
-Kelial. Nie trać wiary!
Powiał tak silny wiatr, że liście i drobne gałązki zaczęły tańczyć w powietrzu. Kobieta odruchowo zamknęła oczy, a gdy je otworzyła była już sama.
-Żegnaj, Rafale…
***
-Niech tylko zobaczą jak się urządziłem. Miny im zrzedną! –Powiedział radośnie mężczyzna i opadł na kanapę. Zadowolony ze swojego dzieła dumnie patrzył na pięknie wyremontowany pokój. –Jeszcze tylko kuchnia i skończone…
W kominku zatańczył wesoło ogień, ogrzewając mu twarz. Wieczory robiły się coraz chłodniejsze, więc paliło się w piecach już od południa.
Nagle zadzwonił telefon. Mężczyzna uniósł się i podszedł do nocnej szafki, gdzie leżała komórka.
-Halo?
I nic.
-Haloo??
Dalej bez odpowiedzi.
-Gabriel? –Odezwał się w końcu jakiś niezidentyfikowany głos, którego mężczyzna nigdy przedtem nie słyszał.
-Kto mówi? –Spytał zdezorientowany.
-Już czas.
-Jaki czas? Na co? –Zanim dowiedział się o co chodzi ponownie zagrzmiały pioruny. Usłyszał tylko trzy sygnały i zaraz odłożył telefon. Ktoś się rozłączył. –Cholerna burza! Pewnie poprzerywało linie…
Przez cały wieczór chodził mu po głowie ten dziwny telefon. Deszcz bębnił w dach tak, że nie dało się na niczym skupić. Mężczyzna pokręcił się po domu jeszcze trochę i usiadł przed TV, gdzie leciała jakaś nudna familiada.
Około 20 postanowił wziąć kąpiel. Deszcz już się uspokoił, więc robiło się za oknem coraz ciszej.
-Ooo… tego mi było trzeba… -Zanurzył się w gorącej wodzie i zamknął oczy. Siedział tak chyba z 15 minut, już prawie zasnął. Myślał o dzisiejszym dniu i nie wiadomo czemu… o tej kobiecie…
Nagle gdzieś blisko walnął piorun. Wszystko zadygotało i wszędzie zrobiło się ciemno. Mężczyzna szybko wyszedł po omacku z wanny i owinął się w ręcznik.
-„Chyba wywaliło korki.” –Pomyślał i gdy był już prawie przy drzwiach nagle zrobiło się znów jasno. Tym razem nie wrócił do wanny. Postanowił już umyć zęby i kłaść się spać.
Spojrzał w lustro. Przed sobą widział zmęczonego mężczyznę z oklapniętymi włosami i okazałą brodą. Otworzył szafkę i wyjął z niej pastę i szczoteczkę do zębów. Gdy zamknął drzwiczki i ponownie spojrzał w lusterko zobaczył za zasłoną od wanny niewyraźną postać. Stała tam i chyba się na niego przyglądała, bez ruchu. Natychmiast się odwrócił, upuszczając przy tym rzeczy, które trzymał w ręce. Nikogo już tam nie było. Tylko zasłona drygała lekko pod wpływem wiatru wydostającego się przez uchylone okno. Podszedł do niego i przetarł zaparowaną szybę. Na dworze było ciemno i tylko w dali błyskały jeszcze pioruny.
-Dziwne…
Zamknął okno i podszedł do zlewu. Umył zęby, uczesał się i poszedł do sypialni. Wyjął z szafki jakieś szare bokserki i ubrał je. Rzucił mokry ręcznik na fotel i położył się do łóżka. Gdy już chciał zamknąć oczy, ktoś zapukał do drzwi. Nie wiadomo czemu przeszły go dreszcze. Leżał jeszcze przez chwilę nieruchomo, mając nadzieję, że tylko mu się przesłyszało. Znów ktoś zapukał. Spojrzał na zegarek. Było dobrze po 21. Narzucił na siebie szlafrok, przeszedł przez kuchnię i stanął przed drzwiami wyjściowymi. Drżącą ręką przekręcił zamek i uchylił drzwi.
-Gabriel?
-Kim jesteś?! –Spojrzał na postać, ukrytą pod ciemnym płaszczem.
-Dixit ecce ego vocasti enim me*.
_________________________*
*łac."Wzywałeś mnie, więc oto jestem."